Najpierw rozbili obozowisko i rozpalili ogień. Marius wyciągnął swój skarb, szkicownik, i na śnieżnobiałej kartce zaczął nanosić kawałkiem węgla rysy twarzy czarodzieja. Potem położyli się spać, a nad ranem czarodzieja już nie było. Marius popatrzył na szczyty Wyjących Wzgórz. W promieniach porannego słońca śnieg skrzył się na różowo. Marius zaklął pod nosem, cała podróż na nic. Ale przynajmniej ma zajęcie na ten czas. Raz jeszcze przejrzał szkice, były całkiem udane. Rzeźba jednak musiała poczekać, najpierw trzeba było zapewnić sobie schronienie. Marius przeliczył pieniądze, miał ich stanowczo na przezimowanie, nawet kątem u jakiegoś gospodarza. Pozostała więc druga możliwość. Wyciągnął piłę i zaczął rozglądać się za odpowiednimi drzewami.
Tydzień później drewniany szkielet był już gotowy. Marius przyglądał się małej izbie i umieszczonej obok stajni. Na wiosnę będzie można dostawić piętro i na dole zrobić wygodną pracownię.
-Czy możesz mi powiedzieć młodzieńcze co ty tu na wszystkich Bogów wyprawiasz?
Marius obejrzał się zaskoczony. Drugi raz ktoś go zachodzi od tyłu w najmniej oczekiwanym momencie. Tym razem był to siwobrody krasnolud z wielkim plecakiem. Opierał się na dwuręcznym toporze i przyglądał się ciekawie.
-Buduję sobie dom.
-Młodzieńcze, ty te kilka belek nazywasz domem?
-Oczywiście że nie, to dopiero szkielet. Wypełni się go deskami i będzie dobrze.
-Oj młodzieńcze widać że nie masz ty pojęcia o budowaniu – krasnolud zbliżył się – belki są proste. I to niestety jedyna ich zaleta. Drewno jest mokre więc do zimy się wypaczy i pomiędzy tymi deskami, o ile zdążysz je zrobić będziesz miał dziury jak pięści. Z całym szacunkiem, młodzieńcze. Dupa z ciebie nie budowniczy.
Marius oklapł.
-Pewnie masz rację, ale lepszego pomysłu nie mam.
-Młodzieńcze, pomogę Ci postawić porządne domostwo pod warunkiem że znajdzie się w nim miejsce dla starego krasnoluda.
Marius zastanowił się przez chwilę, po czym wyciągnął rękę do krasnoluda.
-Mądry z ciebie człowiek. No to idziemy nad rzekę.
Mimo że Marius był o ponad pół metra wyższy od krasnoluda z trudem dotrzymywał mu kroku. Po piętnastu minutach wytężonego marszu miał już serdecznie dość, podczas gdy krasnolud nawet się nie zasapał.
-No to teraz młodzieńcze musimy poszukać odpowiednich kamieni.
-A po co nam kamienie – Marius niepewnie spoglądał na dno rzeki.
-Musimy czymś wypełnić ten twój stelaż. Szukaj kamieni o regularnym kształcie i o wadze, powiedzmy, trzydziestu funtów. Na początek potrzebujemy powiedzmy dwustu, trzystu sztuk. Wyciągali je na brzeg niemal do wieczora., i usypali w stertę niemal dwumetrowej wysokości.
-I co teraz? Marius słaniał się na nogach – Teraz młodzieńcze odpoczniemy sobie a jutro zaczniemy stawiać ściany.
Gdy się ściemniło usiedli przy ognisku. Podczas gdy na ruszcie piekł się królik,. Marius rozcierał obolałe miejsce. Krasnolud siedział naprzeciw niego i ćmił fajkę.
-Podobasz mi się młodzieńcze – powiedział pomiędzy – masz silnego ducha. Jak się nazywasz ?
-Marius, jestem kamieniarzem z Kemperbadu.
Krasnolud roześmiał się serdecznie.
-Tośmy się Mariusie dobrali. Ja jestem Grunhdel i jestem z zamiłowania cieślą. – Marius z wrażenia omal nie opuścił swojego kubka z wodą – niestety moi krajanie nie poważają zbytnio tej sztuki, dlatego podróżuję po świecie doskonaląc swój talent. O , królik już gotowy.
Gdy zjedli Marius spytał o budowę domu.
-Cóż, muszę powiedzieć że twoja profesja znacznie ułatwi nam zadanie. Jutro zaczniesz przygotowywać zaprawę a ja przywiozę kamienie z nad rzeki. Po jutrze zaczniemy stawiać ściany, gdzieś za dwa, trzy tygodnie zaczniemy kombinować z czego zrobić dach.
wtorek, 2 września 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
Prześlij komentarz