W zeszły piątek byliśmy ze Słonkiem na koncercie pewnego zespołu, natchnęło mnie to do pewnych przemyśleń także trzeci post we wkrętach niepowiązanych będzie o muzyce.
Pierwszą rzeczą, jaką chciałbym zauważyć to, że nie jestem fanem tego zespołu. Zaskakujące? Dla mnie również. Dopiero po dłuższej chwili zastanowienia doszedłem do wniosku, że nie wiem jak się nazywa wokalista tego zespołu, jak nazywają się jego członkowie. Jedyne, co wiem o zespole to, że związany jest z Bieszczadami i że bardzo lubię ich piosenki. Nie jest to, co prawda zespół jakoś szczególnie popularny, więc szmatławce nie rozpisują się na ich temat, jednak, jeśli nawet jednak coś by tam czasem pisały miałbym to w nosie. Taki już jestem że interesuje mnie tylko muzyka danego zespołu, nic ponad to.
Druga sprawa to widownia koncertów. Na obu koncertach, na jakich byłem sala była pełna do ostatniego miejsca. Okazuje się, że z muzyką (poza popem) jest jak z książkami, trzeba do nich dorosnąć. Osobiście nie zabiorę swojego dzieciorka na koncert dopóki sam nie poprosi :D. nie ma sensu żeby się nudził przez 2,5 h.
Ostatnia sprawa to repertuar. Zespół, który mam na myśli nagrał ze 200 piosenek przez około dwie dekady istnienia. Co z tego, jeśli publiczność najbardziej lubi te starsze piosenki? Wokalista stwierdził w pewnym momencie, że śpiewanie niektórych piosenek to zadanie heroiczne. I przyznaję mu rację, śpiewanie jednej piosenki 100 razy do roku przez dekadę – oszaleć można :) wiążą się z tym dwie sprawy – pierwsza że czasem ciężko jest prześcignąć samego siebie. Nie ważne co robisz teraz, ludzie patrzą na ciebie przez pryzmat przeszłości. To samo spotyka aktorów, pisarzy i pewnie przedstawicieli pozostałych wolnych zawodów. Z tym się nic nie zrobi. Druga sprawa na którą mamy już wpływ, nie obrażajmy się jak nasz ulubiony wykonawca na koncercie nie wykona jednego z swoich hitów ;)
I na koniec link
niedziela, 21 lutego 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz